Podstawowa zasada jest taka - żeby schudnąć, musisz wytworzyć deficyt kaloryczny. Innymi słowy, musisz spalać więcej kcal niż dostarczasz ich z jedzeniem.

Masz 2 wyjścia, a w sumie 3, jeśli połączysz obie metody. Opcja 1 - jesz mniej, "ucinasz kcal". Opcja 2 - ruszasz się więcej, spalasz więcej kcal. Najlepiej działają razem.

Niby oczywista oczywistość, ale nadal większość z nas myśli, że tyje od ziemniaków, makaronu, jedzenia owoców po 16, w ogóle jedzenia czegokolwiek po 18, węglowodanów na kolacje, tłuszczów, braku regularności spożywania posiłków, braku śniadania, a nawet niewystarczającej ilości płynów.

Nie bez powodu ludzie podsumowując swój sukces utraconych kilogramów, często mówią: schudłam, bo zrezygnowałam ze słodyczy i nie jadłam po 18:00. Nie dostrzegają innych czynników, które miały na to wpływ. A Ty, słuchasz i myślisz - wow to proste, muszę spróbować. Na takich uproszczeniach bazują diety cud, listy typu "tego nie jedz na diecie" lub "rób te 5 rzeczy, a schudniesz 5 kg". Jest to przedstawione tak, że z pozoru wydaje się proste do stosowania, bo nie musisz przy tym zbyt dużo myśleć.

Proste, ale nie na dłuższą metę. Oczywiście może to doprowadzić do zmniejszenia masy ciała. O ile wytworzysz deficyt kaloryczny. Jednak takie podejście niestety jest powodem wielu frustracji. Czemu?

Skoro uważasz, że tyjesz od, dajmy na to, makaronu, to jego zjedzenie jest często równoznaczne z porażką/odstępstwem od diety. Być może to nie sprawiłoby nawet, że przekroczyłaś bilans kcal tego dnia - Twoja masa ciała w najgorszym przypadku nie zmieniłaby się. Ale Ty, wiesz, że skoro zjadłaś makaron, to na pewno przytyjesz. W jakiś magiczny sposób. A odstępstwa od diety często wywołują wyrzuty sumienia, co samo w sobie zmniejsza Twoje, i tak niskie, poczucie wartości i skuteczności. Dodatkowo, jeśli masz tendencje do podejścia wszystko albo nic, to spisujesz dzień na straty i jesz więcej. Teraz ryzyko przekroczenia dziennej podaży kalorii wzrasta z każdym kęsem. Na drugi dzień waga wskazuje więcej. Co jest winne? Ten nieszczęsny makaron.

Pomyśl tylko. Zdanie sobie sprawy z tego, że to jednak deficyt kaloryczny się liczy może być dla Ciebie wyzwalające. Tak naprawdę możesz jeść wszystko, również to co lubisz. To co musisz zmienić to ilość tych produktów i częstotliwość ich spożycia. Nie musisz już do końca życia rezygnować z produktu X. Może on być częścią Twoim nowych, zdrowych nawyków. Czy to nie jest bardziej atrakcyjna perspektywa?

Nie twierdzę, że to łatwe zadanie. Dochodzi do tego wiele czynników, które mogą utrudniać cały proces. Jednak zdanie sobie sprawy z ich istnienia pomoże Ci osiągnąć Twoje cele. Jakie to czynniki? To dłuższy temat, dlatego będę go poruszać w kolejnych postach.

Tym wpisem chcę Ci pokazać, że nie warto tracić czasu na rozwiązania, które prawdopodobnie nie pozwolą Ci na osiągnięcie trwałych efektów, bez poczucia straty i frustracji. I że nie warto komplikować całego procesu odchudzania, który i tak nie należy do łatwych.

Czy masz podobne doświadczenia w odchudzaniu? Wierzyłaś, że samo zjedzenie makaronu lub pizzy sprawi, że przytyjesz?

Brak komentarzy